Zamordyzm – reaktywacja

Dopiero teraz zaczynam rozumieć żal środowiska skupionego wokół Kaczyńskiego do opozycji demokratycznej z lat osiemdziesiątych. Narzekali, że podzielono się w 89 roku władzą zamiast walczyć z komunistami. Że odsunięto ich od rządzenia Polską. I dopiero teraz widać wyraźnie, że nie chodziło Kaczyńskiemu i Macierewiczowi o zmianę ustroju państwa, a o przejęcie władzy. Teraz tamten system jest restytuowany krok po kroku. Wracamy do czasów Jaruzelskiego i Kiszczaka, a może nawet Moczara. Obywatele i demokracja stają się retorycznymi ozdobnikami wypowiedzi członków partii władzy.

Wygrywa ten kto najmniej straci?

W książce T. Snyder opisuje wydarzenia zachodzące w okresie od katastrofy smoleńskiej do prezydentury Trumpa. 6 lat w trakcie których świat uległ wcale nie takiej małej zmianie jakby się wydawało. Zmiany te jednak rozpoczęły się wcześniej i przebiegały niemal niezauważalanie.

Amerykanów i Europejczyków przez nowe stulecie prowadziła opowieść o „końcu historii”, coś, co dalej będę nazywać myśleniem w kategoriach nieuchronności: poczucie, że przyszłość jest po prostu przedłużeniem teraźniejszości, prawa postępu są znane i nie ma alternatywy, a zatem nic tak naprawdę nie trzeba robić. (…) Upadek myślenia w kategoriach nieuchronności poskutkował odmiennym sposobem doświadczania czasu – myśleniem w kategoriach wieczności. Nieuchronność obiecuje wszystkim lepszą przyszłość, natomiast wieczność stawia jeden naród w centrum cyklicznie powracającej historii męczeństwa. Czas nie jest już linią prowadzącą w przyszłość, lecz okręgiem przynoszącym bez końca te same zagrożenia z przeszłości. W świecie nieuchronność nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż wszyscy wiemy, że drobne problemy same się rozwiążą; w świecie wieczności nikt nie ponosi odpowiedzialności, gdyż wszyscy wiemy, że wróg nadejdzie bez względu na to, co uczynimy. Politycy wieczności głoszą, że rząd nie może pomóc całemu społeczeństwu – może jedynie strzec przed zagrożeniami.

Co w tym wszystkim robi katastrofa smoleńska z 2010 r.? Jest ona punktem w historii, do którego odwołuje się część polityków jako punktu przełomowego. Punktu w którym po raz kolejny doszło do agresji w stosunku do narodu polskiego ze strony Rosji. Niemal niezauważalnie katastrofa lotnicza z kwietnia przysłoniła i przerosła ludobójstwo z okresu II wojny światowej, o którym pamięć mieli pasażerowie tupolewa uczcić w Katyniu. Jednak to nie Polska jest głównym bohaterem książki Timothy Snydera. Głównym bohaterem jest Rosja, która za rządów Putina powróciła do myślenia w kategorii wieczności. Wrogiem na powrót stały się państwa demokratyczne. A coraz ważniejszym frontem walki z Zachodem staje się internet.

Pierwsze ciosy spadają na Ukrainę. Jej winą jest chęć integracji z Unią Europejską. Krym, Donbas. Rosyjskie media programowo zaprzeczają faktom, tworzą fałszywe informacje. Powstaje specjalna grupa specjalizująca się w walce na froncie internetowym za pomocą fałszywych informacji oraz typowo hakerskich ataków na serwery wykorzystywane na Zachodzie. Ofiarami ataków stają się całe systemy, bankowe, administracyjne itp. Jednocześnie społeczeństwo „wrogich” państw otrzymuje masę fałszywych informacji o sytuacji na świecie, kraju, regionie. Temu sprzyja upadek prasy lokalnej i dziennikarstwa. Media stają się niewiarygodne, informacje kształtują odpowiednio  światopogląd odbiorców. Jednocześnie prowadzone są tradycyjne działania polegające na wspieraniu działalności grup skrajnych i niedemokratycznych. To dzięki wsparciu Moskwy rosną w siłę faszyzujące partie na Zachodzie, wzmacniany jest stan zagrożenia ze strony homoseksualizmu utożsamianego w Rosji z zachodnioeuropejską dekadencją. Wspierane są wszelkie działania destabilizujące państwa Unii Europejskiej. Przykładem może być udział Rosji w wojnie w Syrii. Działania rosyjskie zdawały się jednoznacznie wskazywać na chęć wywołania jeszcze większego zamieszania w Syrii i skłonienie jej mieszkańców do ucieczki do Europy. Jednocześnie w UE Rosja prowadziła kampanię informującą o zagrożeniach niesionych z sobą przez imigrantów, szczególnie imigrantów islamskich. Na koniec autor opisuje działania rosyjskie w USA w wyniku których prezydentem został Trump – człowiek wykreowany na odnoszącego sukcesy dewelopera i polityka, od dawna powiązanego najpierw z rosyjskim światem przestępczym, a później także z rosyjskimi oligarchami.

Zdaniem Snydera trwa wojna. Celem Rosji jest ukształtowanie świata na swoje podobieństwo. Utrzymanie pozycji mocarstwa w sytuacji, gdy brakuje środków na kolejny wyścig zbrojeń wymusiło prowadzenie działań osłabiających wszystkie strony z założeniem, że najmniej stracą zwycięzcy. Jednocześnie  USA od początku XXI w. trwa proces odchodzenia od demokracji, rośnie w siłę plutokracja/oligarchia. Faszyzujące siły polityczne wspierane przez Rosję za wroga uważają klasę średnią, czego źródeł można się doszukać w przeżywającej renesans filozofii Władimira Iljina – cenionego wysoko przez Władimira Putina.

Upadek dziennikarstwa niezależnego i zastąpienie go przez serwisy internetowe doprowadził do sytuacji tak opisanej przez Snydera:

„Informacja” w sensie cyfrowym jest nieskończona, wiedza natomiast coraz bardziej deficytowa, a mądrość ulotna. Sądzę, że punktem wyjścia będzie proza uczciwych dziennikarzy śledczych, być może nawet wydana na papierze.

Książkę bardzo polecam. Styl pisarski Timothy Snydera wciąga czytelnika nie dając czasu na uśpienie lub ślizganie się wzrokiem po literkach.

Do Maciejowic

Podczas jazdy do Jadowa, na początku marca, mignęła mi w telefonie informacja o zmianach na terenie kirkutu w Maciejowicach. Temat tego kirkutu znany mi jest od 10 lat. Pierwszy raz szukałem go w 2010 r. I chociaż go nie odnalazłem to jednak napisałem trochę na jego temat w drugim blogu. Wiadomość co najmniej elektryzująca. W miejscu, w którym jak sądziłem, zaciera się przeszłość i stawia się tylko na Kościuszkę i jego przegraną bitwę jednak coś się dzieje. Tak przy okazji wymyśliłem, że wezmę z sobą dwa obiektywy do aparatu by po drodze robić zdjęcia zwierzakom. Wyjechałem jednak chyba za późno. Już w dzień.

Ponieważ jadąc ostatnio do Puław wybrałem drogę po wschodniej stronie Wisły, tym razem postawiłem na brzeg zachodni. Przeprawę przewidywałem w Górze Kalwarii – nie wiedziałem czy już kursuje prom na Wiśle w pobliżu Maciejowic.

Czytałem, że budowany most południowy w Warszawie ma być niezbyt przyjazny dla rowerzystów. Sama jego budowa jest bardzo nieprzyjazna. Obowiązujący od dawna zakaz przejazdu pod mostem od pewnego czasu jest wzmocniony betonowymi blokami.

Na szczęście nie zablokowano w ten sam sposób wjazdu na asfaltowy kawałek drogi dla rowerów. Gdyby tak zrobiono pozostałaby tylko zniszczona droga asfaltowa, pokryta warstwą błota i towarzystwo samochodów. Można więc przejechać ponad kilometr w spokoju między hałdą elektrociepłowni Siekierki, a rezerwatem.

A później… już bez asfaltu.

Było już tak późno, że w obie strony na odcinku Warszawa – Gassy można było zaobserwować znaczny ruch rowerowy. Nic dziwnego, że zwierzaków do fotografowania nie było. Prawie nie było. Nie będę się przecież uganiał za bażantami. Byle kura czy kogut nie jest tego wart ale koń… Koń tak. Nawet jeśli jeszcze chodzi w pidżamie.

Właściwie do Góry Kalwarii jedzie się całkiem przyjemnie. Może tylko te Gassy. Miejsce fajne ale w ubiegłym roku ktoś tu podobno polował z wiatrówką na rowerzystów. Odkąd o tym wiem, ciągle się w Gassach rozglądam za snajperem. Dalej spokojnie. Po podjeździe przy wjeździe do Góry Kalwarii fajnie jest zjechać z górki  w wciąż budowanym parku (nie wiem czy to park, czy skwer). Odkąd rozpoczęła się przebudowa dojazdu do mostu na Wiśle tędy właśnie na most jeździłem.

I teraz się na tym sparzyłem. Odkryłem właśnie, że w ramach modernizacji trasa będzie poszerzona i z miejsca do którego dojechałem jechać mogłem już tylko do Góry Kalwarii. Nie mam pojęcia kiedy ten remont się skończy ale widzę, że rowerzystów z przepraw się wycina. Jedyne co mogłem zrobić to pojechać pod most, przejść na jego drugą stronę i po schodach wnieść na most rower. Stary człowiek i może 🙂

W dalszej części przejazdu pojawiła się niestety droga 801. Byłaby w moich planach najkrótszą ale jest drogą omijaną. Od Warszawy do Józefowa jest delikatnie mówiąc „niefajna”. Pobocze pojawia się dopiero w pobliżu Sobieni Jezior ale ten kawałek omijam wybierając mniejszy hałas. Kawałek musiałem przejechać Nadwiślanką ale z radością z niej zjechałem do Sobieni i odwiedziłem tamtejszy kirkut.

Od wielu lat nic się tutaj nie zmienia. Czasami bywało trochę śmieci pozostawionych przez imprezowiczów ale teraz, gdy ktoś wybudował dom przy samym cmentarzu może się to skończyć. Macewy i ich fragmenty zostały zwiezione z plebanii, gdzie od II wojny światowej utwardzały podłoże i leżą. Tak myślę, że teraz może trudniej będzie ten cmentarz odnaleźć. Zanim powstał dom przy granicy cmentarza chyba była jakaś droga, tak mi się przynajmniej zdaje. Teraz są już tylko ścieżki przez las i przez tereny prywatne.

Z Sobieni w stronę Wilgi jeżdżę często drogami pomiędzy sadami. Teraz jeszcze wszystkie drzewa były łyse ale niedługo będzie tu może biało do kwiatów, ten czas najbardziej lubię. A gdzieś tak pośrodku tego wszystkiego jest Mariańskie Porzecze z drewnianym kościołem.

4 km za Wilgą powracam na drogę 801. I to jest kawałek, który staram się jak najszybciej mieć za sobą i zapomnieć. Ani lasy, ani 3 cmentarze z I wojny światowej znajdujące się w pobliżu drogi nie rekompensują bliskiego towarzystwa samochodów. Gorsze są tylko spotkania na odludziu z quadami i motocyklami – hałas i smród. Tych spotkań jest ostatnio jakby więcej. Ale to dygresja. Wpadłem jak burza do Maciejowic i niemal od razu pojechałem zobaczyć kirkut. Niemal. Najpierw zajechałem do miejscowej cukierni gdzie nie można płacić kartą więc pojechałem dalej bez prowiantu. Sam cmentarz upamiętniono przy samej drodze choć wydawało mi się, że powinien być od niej trochę oddalony.

Powrót do Warszawy to była seria pomyłek nawigacyjnych. Co prawda niektóre miejsca wydały mi się ciekawe, np. droga przez Przychód i Onufrynów. Logistycznie był to błąd. Droga w większości gruntowa ale poza wiejskimi zabudowaniami są tu w pobliżu drogi interesujące bagna. W Trzciance pojechałem zupełnie bez sensu zygzakami sprawdzając dokąd prowadzą nieznane mi drogi. Ostatecznie wylądowałem, po piaszczystych leśnych drogach, w Uśniakach do których mogłem dojechać szybciej i łatwiej. W Podbieli chciałem sprawdzić czy odnajdę drogę do Całowania. Zaskoczony byłem tym, że była na samym końcu miejscowości, wydawało mi się, że jest wcześniej. Jeszcze tylko wbiegłem na wieżę widokową szukając… widoków przed zachodem słońca.

A dalej… był już tylko coraz większy mrok, chłód i czasami kropił deszcz.

Zapis drogi w endomondo

Wiosna, a bocianów nie ma

Początek marca zwykle kojarzył mi się z chłodem, resztkami śniegu, lodem. Teraz jest inaczej. Mokro i wietrznie. To całkiem dobre warunki by pojeździć na rowerze. Zaplanowałem wyskok do Jadowa. 30 maja 2019 r. byłem tam by odnaleźć cmentarz szkocki. Byłem i nie znalazłem mimo dość precyzyjnych informacji o lokalizacji. Korzystając z tego, że wegetacja jeszcze nie ruszyła, sam ruszyłem jeszcze raz sprawdzić miejsce w którym już byłem.

Wystartowałem zaraz po świcie. Miałem zamiar wbić się w lasy za Rembertowem i jechać nimi jak najdalej w stronę Jadowa. Dlatego kierowałem się na brud w rezerwacie Kalińskie Mosty. Po drodze zaskoczyło mnie stado saren przebiegających w poprzek drogę. Jedna była biała. Widząc mnie zatrzymały się co uznałem za dobrą okazję by wyciągnąć aparat. Żałowałem tylko, że nie wziąłem teleobiektywu o wyższej ogniskowej. Ale i tak chciałem robić zdjęcia. Zwierzaki w tym czasie postanowiły zawrócić. Ponownie więc weszły na drogę i … stanęły obserwując mnie. Odległość była dość duża ale podejść znaczyło spłoszyć.

Po schowaniu aparatu pojechałem dalej. Zaraz zaskoczył mnie krzyk żurawi. Z polany obok której przejeżdżałem już wznosiła się ku niebu para białych żurawi. Ogromne ptaki hałasując musiały szybko wznieść się nad drzewa, brakowało im na to miejsca. Tutaj nie miałem czasu na sięgnięcie po aparat. Ale spotkanie białej sarny (nigdy wcześniej nie widziałem) i białych żurawi (też nigdy wcześniej nie widziałem) uznałem za dobry znak. Dało mi to dużo energii na dalszą jazdę. Uznałem, że teraz kolejny poziom to spotkanie białego kruka, a później białego jednorożca. Dopiero po powrocie do domu ustaliliśmy, że sarny nie były sarnami, tylko danielami wśród których białe osobniki nie są rzadkością. Białe żurawie były zaś szare tylko w promieniach wschodzącego słońca wydawało mi się, że są białe. W takich pomyłkowych okolicznościach spotkanie białego kruka, a jeszcze bardziej jednorożca, jest całkiem możliwe.

Brud w rezerwacie wyglądał na przejezdny. Przejrzysta woda miała trochę wyższy poziom niż zwykle. To mi przypomniało jak z 10 lat temu wjechałem na łąki nad Wieprzem utwardzoną drogą której ok 50 m odcinek był zalany równie przejrzystą wodą. Wąska droga nie pozwalała na wykręcenie i musiałem konsekwentnie jechać. Widok dna wcale nie sugerował, że nawet osie kół roweru się zamoczą. Miałem później problemy ze sprzętem. Nie pamiętam czy to odchorowałem ale pamiętam do dziś i nie chciałem ryzykować jazdy w mokrych butach.

Pojechałem więc przez Okuniew. Trochę drogi nadłożyłem ale na sucho. Z Okuniewa do dalszej części leśnej drogi dojechałem dość szybko i sądziłem, że to dzięki tej dobrej energii ze spotkania białych zwierzaków. Złudzenie, ale na to wpadłem nieco później. Wcześniej zobaczyłem tysiące drzew wyciętych wzdłuż drogi.

Na polach w Małkowie zobaczyłem szare żurawie.

Wkrótce wjechałem na dłuższy kawałek asfaltu i… pognałem. Jechało się tak lekko, że aż trudno mi  było uwierzyć, że mam tyle energii. I wtedy do mnie dotarło – jadę z wiatrem i muszę oszczędzać siły na powrót.

Przejeżdżając przez Kury pomyślałem, że inni spędzają weekend w górach. Nie zazdroszczę. Tylko pomyślałem o weekendzie w Kurach.

Teraz pozostała mi jazda prostą drogą do Sulejowa i dalej, do Jadowa. Można było popędzić. A na miejscu próbowałem wypatrzeć jakiś nagrobek z drogi. I nic. Zapytałem spacerujących drogą ludzi. Nic nie wiedzieli, nawet nie byli stąd ale temat ich zainteresował. Pozostało mi wejść w krzaki których nie udało mi się dokładnie spenetrować w ubiegłym roku. Poniżej zdjęcia tego miejsca z obu wizyt.

Pomiędzy drzewami te różnice były jeszcze większe.

Tym razem odnalazłem nagrobek. Wcześniej tylko czytałem, że były 3, później już tylko dwa, i że jeden widoczny był z drogi. Teraz jest jeden. I pewnie mało kto wie skąd tu się wzięli Szkoci. Sam wiem niewiele ale jak się zmuszę to opiszę to w blogu trobal.pulawy.pl Na razie ograniczę się do tego, że wstawię zdjęcie nagrobka.

Dla zainteresowanych dodam, że jest to przy drodze do Dzierżanowa, którą pojechałem wracając. Był to dla mnie pierwszy raz. Tej drogi jeszcze nie znałem ale wcześniej zobaczyłem na mapach, że nią też uda mi się dojechać do Sulejowa. Nie tylko się udało ale uznałem, że jest to dobra droga na niespieszne wycieczki.

W Kurach postanowiłem sprawdzić czarny szlak rowerowy. Jadąc w przeciwną stronę widziałem, że dochodzi do Międzylesia.

Tutaj pojawiła się towarzysząca mi często tendencja do błądzenia. W Boruczy zginął mi czarny szlak. Jechałem teraz szlakiem zielonym. Po drodze też chciałem zobaczyć mogiłę powstańców styczniowych ale drogowskaz wskazywał leśną drogę, która po 50 m rozchodziła się na 3 strony, piaszczyste strony. Mogiły nie widziałem. Pojechałem do Jaźwi gdzie spotkałem żurawia. Zaniepokojony moim zainteresowaniem krzyknął. Odpowiedziało mu wiele głosów zza zabudowań. Najwyraźniej odłączył się od grupy ale krzyki innych żurawi go uspokoiły i nie uciekł.

Dalej moja trasa przebiegała przez Międzyleś i Poświętne. Tutaj już mijałem wielu rowerzystów pędzących samotnie lub w grupach w przeciwną stronę niż ja. Pchał ich wiatr. Pomimo tej przeciwności wiatru udawało mi się utrzymywać przyzwoite jak na mnie tempo. Tylko zamiast jechać najprostszą, asfaltową drogą do Zabrańca, pojechałem przez Kolno. Chciałem jeszcze trochę jechać w ciszy. Nie do końca to mi wyszło, motocykliści są wszędzie.

Na tej drodze z Kolna do Trzcianki przekroczyłem setkę przejechanych tego dnia kilometrów. Jeszcze tylko w Okuniewie kupiłem ciastka do kawy i miałem już tylko 20 km do domu i kawy.

Trasa w Endomondo

Jeszcze będąc w Jadowie zobaczyłem informację, że w Maciejowicach, na cmentarzu żydowskim pojawiły się macewy. To cel na kolejny weekend.

Lutowy wyskok do Puław

Trudno mi usiedzieć w miejscu. W sobotę 22 lutego pognałem do Puław. Plan przewidywał dojazd do Pilawy i jazdę pociągiem Kolei Mazowieckich do Dęblina. Powrót miał wyglądać podobnie. Prognozy pogody były optymistyczne – w ciągu dnia miało się ocieplić, miało wyjrzeć słońce… Nie zwróciłem uwagi na siłę wiatru w ciągu dnia. Plan przewidywał dojazd z Całowania do drogi łączącej Tabor z Osieckiem. Chyba jak zwykle wyszło inaczej.

Startując zaraz oi 5 rano wiedziałem, że przez parę godzin będę musiał radzić sobie z lekkim mrozem. Nie wziąłem pod uwagę stanu nawierzchni po której przyszło mi jechać. Dzień wcześniej padał deszcz. O ile cementowa kostka, czy płyty chodnikowe zdążyły wyschnąć to na asfalcie panowała delikatna gołoledź. Kilka kilometrów jazdy po Wale Miedzeszyńskim to była przyjemność ale już na ul. Skalnicowej było ślisko. W przeciwieństwie do jezdni droga rowerowa nie była posypana solą. Te warunki zmusiły mnie do wybierania dróg wcale nie najwygodniejszych ale bezpieczniejszych. Pasem rowerowym na Mrówczej nie jechałem do lat, dokładnie od czasu gdy pas był w wielu miejscach rozkopany i brakowało przy niektórych wykopach oznaczeń (nocą miałem z tym problem). W sumie dojazd do Józefowa to była uważna i niespieszna jazda. W Józefowie korzystając z małego ruchu o tej porze przejechałem szybko ul. 3 Maja – posypaną solą szczególnie grubo na 3 rondach. Pierwszy postój nad Świdrem. Słońce już powoli wychodziło. Nad wodą były tylko kaczki. Jak to na plaży zimą.

Od tego miejsca znów musiałem poruszać się po śliskich, asfaltowych drogach dla rowerów. Do Karczewa gdzie mogłem zjechać na jezdnię. Gdy z niego wyjechałem wyprzedziła mnie „solniczka” i najwyraźniej pojechała tą samą trasą co ja ponieważ już do Całowania kryształy soli zgrzytały mi pod kołami.

Tak na dobrą sprawę to nie byłem dobrze przygotowany do tej wyprawy. Nie zaznaczyłem sobie na mapach w którym miejscu mam zakręcić, gdzie zjechać. Na szczęście pamiętałem, że na mapach były zaznaczone stawy i hotel dla psów. Dlatego drogowskaz w Całowaniu wskazujący ten hotel wskazał mi właściwą drogę. Nawet nie wiedziałem, że będzie to droga gruntowa.

Ok. 8 rano jeszcze otaczał mnie szron.

Droga też szczęśliwie była zamarznięta.

Na tym odcinku w takich warunkach raczej jest błotnista. Nieco dalej była piaszczysta ale i piach jeszcze był zamarznięty. Po minięciu hotelu dla psów, który znajduje się przy bocznej drodze, usłyszałem żurawie. Nie przyszło mi nawet do głowy, że stoją całkiem blisko. Że zaraz będę obok nich. Zasłaniało je drzewo. Oczywiście zatrzymanie się rowerzysty wywołało naturalną reakcję zwierzaków, ucieczkę. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po aparat, a co dopiero jeszcze zrobić zdjęcie. Ale w sumie było to miłe spotkanie. Słyszałem, że już gdzieś są bociany ale spotkanie z żurawiami… Poczułem wiosnę. A nieco dalej zrozumiałem, że jeszcze tu przyjadę. Znalazłem się na terenie torfowiska Całowanie z wieżą widokową i pomostami. Warto będzie wpaść gdy będzie bardziej zielono. Choć wtedy lepiej będzie podjechać od strony drogi Tabor – Osieck.

O torfowisku

To już był niemal koniec zmarzniętych dróg. Słońce oślepiało. Droga do Osiecka w ogromnej przewadze biegła przez las. A na koniec okazało się, że nie zdążę na pociąg.Miałem ok. 20 min na przejechanie prawie 10 km i przejście na odpowiedni peron. Wykonalne ale nie tego dnia. Nie miałem na to siły. Uznałem więc, że zamiast czekać 2 godziny na następny pociąg pojadę dalej na rowerze. Być może był to błąd ze względu na wiatr, który pojawił się zaraz po podjęciu takiej decyzji ale nie żałuję.

Przejazd z Osiecka do Łaskarzewa zawsze jest dla mnie problemem, tak jak przejazd z Pilawy do Garwolina. Zawsze wydaje mi się, że jest jakaś krótsza droga niż ta, którą wybrałem. Teraz też wydawało mi się, że się trochę pogubiłem. Nawet jeśli jakaś droga wyglądała podobnie do mi znanej to na pewno była tylko podobna. Np. droga w Woli Władysławowskiej wydawała mi się podobna do drogi która na szczycie powinna być asfaltowa.

Trochę czasu potrzebowałem, by przypomnieć sobie, że ta którą pamiętam jest dalej na wschód i po drugiej stronie drogi krajowej z Wilgi do Garwolina. No i że kilka lat temu ją zaasfaltowano. W sumie jechałem na wyczucie, a nie z mapami. W telefonie już miałem ostrzeżenie pogodowe dotyczące wiatru stawiałem więc na drogi przebiegające przez teren osłonięty drzewami lub domami. Łaskarzewa nie udało mi się całkiem ominąć i niestety miałem do przejechania czasami odcinki odkryte. Najpierw chciałem pojechać przez Krępę. Miejscowość znajduje się obok miejsca ostatniej bitwy Kościuszki podczas insurekcji. Na pamiątkę usypano kopiec dziś znajdujący się na terenie rezerwatu.

Pamiętam, że kiedyś jechałem drogami bocznymi i gruntowymi zahaczając o Sobolew. Teraz chciałem pojechać tamtędy jeszcze raz z nadzieją, że piaszczyste odcinki na mokro będą przejezdne. Utwardzona droga kończyła mi się za mostem w miejscowości Godzisz.

Za tym mostem nawet pomyliłem drogi co udało mi się jeszcze dość wcześnie naprawić. Od Godzisza do Jabłonowca więcej chyba szedłem niż jechałem. Nawet na mokro piach nie chciał przepuścić roweru.

Za to od Jabłonowca nie zjeżdżałem już z asfaltu. Gdy byłem tu poprzednio na odcinku drogi do Paprotni była nawierzchnia z tłucznia czy żwiru. Teraz się pozmieniało. W zasadzie od tego momentu już musiałem się zmierzyć z wiatrem. Jakoś dociągnąć do Dęblina, z którego planowałem dalej jechać przez Bobrowniki.

Przy drodze łączącej Dęblin z Bobrownikami są/były bagniste lasy. W tą sobotę nie było w nich wody. Ludzie wycinają drzewa rosnące na skraju bagnisk.

Pod samymi Bobrownikami były też podmokłe łąki ale i na nich nie ma obecnie wody. Myślałem, że chociaż sfotografuję dom w centrum miejscowości przy którym znajdowało się zarośniętych jakąś rośliną pnącą wiele karmników dla ptaków, w zieleni ich nie widać ale… Teraz i ten dom wygląda inaczej. Wyremontowany, odmalowany. Karmiki malutkie dwa i to już nie to samo.

  • Nad samym Wieprzem pogłębiono i powiększono sadzawkę w której pływają gęsi. Przez to łąki od strony Dęblina wyglądają jak plac budowy.
  • Za Niebrzegowem do Wieprza wpływał strumień, dziś suchy.
  • Inną zmianą jest nowy asfalt na drodze przebiegającej przy łąkach bonowskich.
  • Rozgrzebane torowisko to trwająca od lat modernizacja trasy Warszawa – Lublin. Końca nie widać ale widać postępy.
  • Pod Zakładami Azotowymi od strony Puław budowana jest droga w miejsce dawnych wyjeżdżonych ścieżek przez rowery w trawie. Przy okazji usunięto część torowiska po dawnej Fabryce Żelatyny.

Teraz pracownicy ZA będą mogli nie zjeżdżać z asfaltu. Zmiany. Na szczęście więcej ich już nie widziałem. To niespodzianki. Bo nie spodziewałem się, że będę w błocie przejeżdżał przy sprzęcie ciężkim przy stacji Gołąb, ani nie spodziewałem się, że będę musiał przebić się przez grząski grunt przy nowobudowanej drodze przez łąki i las by dojechać do Puław.

W sumie dojazd pociągami z rowerem mam utrudniony już od paru lat. Najpierw pociągi Kolei Mazowieckich nie jeździły na odcinku Garwolin – Dęblin. Teraz na odcinku Otwock – Pilawa. Po drugiej stronie Wisły dojeżdżają tylko do Warki. W TLK parokrotnie nie mogłem kupić biletu by zabrać się z rowerem i przestałem próbować. Podobne problemy na trasie do Małkini. Komunikacja zastępcza nie zabiera rowerów.

Pozostaje kręcić i utrzymywać kondycję. Ma być lepiej ale może lepiej już było?

Trasa w Endomondo

Imperium liberalne?

IMG_20200214_161715956

Pieter M. Judson Imperium Habsburgów. Wspólnota narodów, Warszawa 2017

Autor podjął próbę przedstawienia narodzin i upadku wspólnoty narodów jaką w XIX wieku stało się środkowoeuropejskie państwo rządzone przez Habsburgów. Zrobił to jednak… inaczej. Jak napisał w zakończeniu, wyszedł z archiwum w którym pracę uwielbia. Pracując nad książką wykorzystał wiadomości zaczerpnięte z istniejących opracowań tematu oraz wnioski z przeprowadzonych rozmów z innymi badaczami tematu. Wyszło z tego dzieło wciągające i wychodzące poza historię polityczną, czy wojskową, które są chyba najlepiej znane.

W trakcie czytania dowiadujemy się jak przeprowadzano spisy ludności oraz że w trakcie spisów przeprowadzano w ramach modernizacji państwa numerowanie domostw. Poznajemy początki szkolnictwa powszechnego w imperium i wyłanianie się narodów. Wpływy liberalizmu na rozwój państwa zdają się wyciągać z ogólnej masy jaką byli mieszkańcy cesarstwa całych grup społecznych. To w pierwszej połowie XIX w. imperium staje się wielonarodowe. Wyłuskuje się lokalne różnice językowe jak i religijne, bo religia i język zostały wykorzystane do określania narodowości choć nie jednocześnie. W Galicji religia definiuje Polaków i Rusinów (później określonych mianem Ukraińców). W innych regionach o przypisywanej narodowości decyduje język. Nie ma czegoś takiego jak region jednolity narodowościowo. Imperium w książce definiowane jest przez wielonarodowość. Ciekawe, że gdy wprowadza się szkolnictwo narodowe to w dualistycznym już wówczas państwie realizowane jest ono na dwa sposoby. W cesarstwie kładzie się naciska na wielojęzyczność, w królestwie Węgier nacisk kładziony jest na madziaryzację. Początki demokratyzacji też w obu częściach przebiegają inaczej. Węgry utrzymują model demokracji szlacheckiej, podczas gdy w pozostałych częściach państwa rośnie znacznie znaczenie nowej grupy społecznej – biurokratów – wywodzącej się z zamożnej, nie zawsze arystokratycznej warstwy społecznej. Zmiany nie są powszechnie akceptowane. Najsilniej liberalizacji sprzeciwia się duchowieństwo i armia. I chociaż wydawać się może, że państwo jest rozsadzane przez ruchy narodowe to jednak nie one inspirują upadek tytułowego imperium.

Jeszcze przed demokratyzacją Habsburgowie mogli liczyć na lojalność ludności:

Polscy niepodległościowcy 22 lutego 1846 roku ogłosili w oddzielonym Wisłą od cesarstwa Wolnym Mieście Krakowie odrodzenie wolnej Polski. Z nadzieją na wybuch powstania przeszli rzekę i ponieśli do Galicji przesłanie oswobodzenia narodowego. Wypadki potoczyły się niezgodnie z ich planem. Rebelia zakończyła się druzgocącą klęską, lecz nie z rąk Austriaków. Wzburzeni chłopi zachodniogalicyjscy zmasakrowali bojowników w szeregu makabrycznych incydentów, zabijając 700 – 1000 osób. Po rzezi pozostały przerażające wspomnienia i świadomość, że w rewolucyjnym zamęcie władza cesarska ma dla wieśniaków podstawowe i symboliczne znaczenie.

Szczególnie zainteresowały mnie dwa zagadnienia. Nacjonalizmy i tytułowa „wspólnota narodów” poprzez odniesienie do Unii Europejskiej. Autor wielokrotnie wskazuje na lojalność narodów w stosunku do Habsburgów. Władcy nie blokowali rozwoju narodów. Prawo wychodziło im na przeciw. Biurokracja musiała być wielojęzyczna. Wprowadzenie jednego języka na miejsce lokalnych uznano za błąd odcinający poddanych od administracji. Demokratyzacja i rozbudowa samorządów doprowadziły do tego, że w wielu powstających radach gmin nie tylko nie mówiono po niemiecku ale nawet było w nich wielu niepiśmiennych. Wprowadzenie powszechnego poboru do wojska i związane z tym przepisy językowe nakazujące stosować języki narodowe gdy w jednostce było wystarczająca liczba żołnierzy z jakiegoś regionu zaowocowało powstawaniem stowarzyszeń byłych żołnierzy. Stowarzyszenie miały charakter regionalny i skutecznie oparły się próbie scentralizowania. Były też lojalne wobec władz. Trudno uciec od porównań z Unią Europejską, chociaż czasami wydaje się, że ewolucja przebiega tu w odmiennych kierunkach. Jednak UE nie posiada wspólnej armii, wspólnej polityki zagranicznej i jednego skarbu państwa. Nacjonalizmy pojawiły się wraz z rozszerzaną demokracją. Rzadko jednak podnoszono postulat wybijania się na niepodległość. Domagano się raczej swobód w ramach istniejącego porządku. Nikt nie mówił o suwerenności narodów. A gdy takie postulaty się już pojawiły, okazało się, że stworzenie narodu wymaga wiele pracy. Zjednoczeni Włosi już to przerabiali, mając państwo musieli stworzyć jeden naród. Państwa powstające na gruzach imperium miały to dopiero przed sobą.

Konstruowanie narodu, podobnie jak partii politycznej, nie jest procesem naturalnym. To ogromny wysiłek, trudne przedsięwzięcie, w którym zdarzają się falstarty i niepowodzenia. Obywatel może zagłosować na lokalnego kandydata nacjonalistów pod wpływem zaciekłej kampanii propagandowej, lecz nie czyni go to jeszcze przekonanym członkiem wspólnoty narodowej na czas, gdy gorączka wyborcza opadnie. Inny przyłączy się do zalecanego przez miejscowych narodowców bojkotu sklepu, a jednocześnie zatrudni w domu obcojęzyczną służbę lub ułatwi kontakt własnych dzieci z posługującymi się innym językiem rodzinami w okolicy, by doskonaliły się w mowie tamtych – na co nacjonaliści patrzą z niezadowoleniem.

W demokratyzującym się społeczeństwie powstawało wiele przeróżnych stowarzyszeń. Wiele z nich miało charakter nacjonalistyczny. Ich celem był często rozwój w duchu narodowym. Były też narodowe organizacje charytatywne. Upośledzone nawet w tym systemie pozostawały jednak narodowości romska i żydowska. Upadek całego systemu wg autora książki mógł nastąpić bez wojny, która była katalizatorem rozpadu państwa. Problemem była rozbudowana administracja, której rozwój nie nadążał nad przyrostem ludności. Sceny z książek Franza Kafki nie odbiegają wiele od rzeczywistości, biurokracja była nie tylko ogromnie rozbudowana ale też niewydolna w obsłudze ludności. Rząd centralny tracił kontakt ze społeczeństwem do którego miał się poprzez demokratyzację zbliżyć. Stawał się czymś odległym i obcym. Zanim temu zaradzono doszło do wybuchu wojny i zawieszenia demokracji.

Powiększanie zadań państwa było kosztowne. W 1900 roku rozbudowa lokalnej infrastruktury wywołała poważny kryzys fiskalny w Przedlitawii. Któż miał opłacać nowe usługi i miejscowych pracowników? Konstytucja istotnie ograniczała zdolność gmin i krajów do samodzielnego podwyższania podatków. Władze wielu krajów i miast popadały w niemałe długi; komisje rządowe przystąpiły do badania problemu, a specjaliści w dziedzinie finansów i administracji do opracowywania długofalowych reform i środków zaradczych. Eksperci, filantropi, politycy ostrzegali przed możliwym groźnym rozwojem sytuacji. powołane przez rząd gremia analizowały położenie i debatowały nad stosowną restrukturyzacją instytucji imperialnych.

Wojenne prawa doprowadziły do rozbicia społeczeństwa. Po pierwsze wprowadzono przepisy pobudzające donosicielstwo w imię walki z wrogiem zewnętrznym. Ofiary niejednokrotnie cierpiały z powodu prywatnych porachunków, a nie ich stosunku do państwa. Komisja rozliczająca ten proceder zaczęła działać dopiero gdy imperium już się rozpadało, nie miała jednak szans na naprawienia krzywd. Nie bez znaczenia była rola naczelnego dowództwa armii. Chociaż armia także doświadczyła liberalizacji poprzez awansowanie do stopni oficerskich wielu wykształconych ludzi spoza arystokracji (inaczej niż w Niemczech i w Rosji) jednak ścisłe dowództwo stało na stanowisku powstrzymania demokratyzacji i budowy państwa apolitycznego. Stary porządek, pozbawiony walki politycznej był celem, do którego chciano dojść właśnie poprzez zawieszenie demokracji na czas wojny.

Niedostatki w zaopatrzeniu podczas wojny i towarzyszący temu głód zachwiały jeszcze bardziej fundamentem lojalności wobec tronu. I znów powstałe pod koniec wojny nowe Ministerstwo Polityki Społecznej wykorzystało do pomocy lokalne stowarzyszenia, które przemilczały udział rządu centralnego w niesieniu pomocy najuboższym. Powstał obraz państwa pozbawionego kontroli nad własnym terytorium. Odcięcie się od rządu centralnego poprzez ogłoszenie niepodległości wydawało się sposobem na rozwiązanie problemów z aprowizacją i biurokracją. Powstawały więc nowe państwa, wytyczano ich granice, zachowywano istniejącą administrację (była przecież narodowa) i z bronią w ręku przesuwano dopiero co wytyczone granice.

Nawet w stosunkowo spokojnej Czechosłowacji armia musiała wkroczyć do niemieckojęzycznych rejonów, deklarujących przynależność do konkurencyjnego państwa Niemieckie Czechy (Deutschböhmen) z jedną stolicą w północnym przemysłowym Libercu i drugą w śląskiej Opawie. Choć obyło się na ogół bez przemocy, incydent okazał się jeszcze jednym dowodem, że przebieg powojennych granic ustala się raczej metodą faktów dokonanych na miejscu niż drogą ekspertyz i politycznych decyzji na konferencji w Wersalu.

Autor zauważa, że powstające państwa były kontynuacją imperium i same stawały się małymi imperiami poprzez zagarnięcie ziem mieszanych etnicznie. Teraz jednak (w latach dwudziestych i trzydziestych) mniejszości traktowano jak wrogów państwa. Ciekawe, że nacjonaliście chętnie w czasach rozpadu jak i później podtrzymywali oskarżenia formułowane przez inne narody pod swoim adresem. Tutaj autor zwrócił szczególną uwagę na mit masowych dezercji Czechów z armii cesarsko-królewskiej. Mit, ale pomógł nacjonalistom wykazać, że Czesi masowo występowali przeciwko Habsburgom. Nikt nie chciał się przyznać, że popierał stary porządek.

Ówcześni i późniejsi historycy uznają okres po roku 1918 za „apogeum nacjonalizmów”, jak ujął to Eric Hobsbawm, podkreślając, że właśnie na zakończenie pierwszej wojny światowej zatryumfowała dziewiętnastowieczna „zasada narodowa” czy „zasada przynależności narodowej”. Wówczas faktycznie nastała epoka państw narodowych. Nazywano ją też epoką demokracji, jakkolwiek już w połowie lat dwudziestych było wiadomo, że demokratyczne instytucje w większości krajów Europy są w najlepszym razie kruche, w najgorszym zbyt słabe, by przetrwać.

Geneza i jak to dalej było

Początek roku 2020 może być dobry na podsumowanie. Po drugiej długiej przerwie przypomniałem sobie o moim dawnym blogu. Mam nadzieję, że będę go nadal prowadził. Jeszcze nie czas na koniec.

Kilkanaście lat temu wziąłem rower i zacząłem jeździć bez celu. To było ciekawe doświadczenie. Coraz bardziej oddalałem się od Puław. Wracałem coraz później. Jeździłem też w nocy. Rosły odległości i czas spędzony w drodze ale brak celu zaczynał uwierać. Wtedy poznany przez forum internetowe znajomy podpowiedział, żebym zaczął robić zdjęcia. Zakupiłem więc pierwszy aparat fotograficzny – Panasonic DMC-LZ10. Chodziło o aparat o małych gabarytach z dostępem do ustawień ręcznych ekspozycji oraz z dobrą pracę w trybie automatycznym. Jeździłem już od dwóch lat i w 2008 r. musiałem zakupić nowy rower, stary został skradziony. Telefon w tamtych czasach służył jeszcze tylko do komunikacji głosowej i SMS-ów. Ale w 2009 r. woziłem z sobą już dwa elektroniczne gadżety: telefon i aparat fotograficzny.

Głównie interesowała mnie przeszłość. Coraz bardziej stosunek ludzi do przeszłości. Coraz częściej cmentarze, te opuszczone szczególnie. Aparat Panasonica radził sobie całkiem dobrze. Jego słabą stroną okazała się szczelność obiektywu. W ciągu 2009 r. do optyki dostał się paproch ujawniający swoją obecność w momentach zmiany ogniskowej na inną niż najniższa. Dlatego w 2010 r. zaopatrzyłem się w Canona Power Shot G11. Sprzęt okazał się „panceny”. Pierwsze uszkodzenie pojawiło się dopiero w 2016 r. I nie było efektem złego traktowania aparatu, do którego już w 2010 dostał się piach, tylko było to zwykłe zużycie. Zanim jednak do tego doszło w 2013 r. zacząłem rejestrować przejazdy w Endomondo. Pod koniec tego roku przeniosłem się też z Puław do Warszawy. Poniżej wybrane zdjęcia z okresu 2010-2013.

Poza sprzętem ważny był też warsztat. Wyszukując cele posługiwałem się dość skąpą literaturą tematu, informacjami zawartymi w wykazach zabytków, przedwojennymi mapami WIG. Internet jeszcze nie był ważnym źródłem informacji. Punkty docelowe nanosiłem na wydrukowane na domowej drukarce mapy. Mapy Google w tym okresie nie raz mnie zawiodły z powodu braku zasięgu sieci komórkowej w wielu miejscach do których dojechałem.W sakwie zawsze były mapy turystyczne, zapasowa bateria aparatu fotograficznego i zapasowa karta pamięci. Aparaty telefoniczne wciąż jeszcze nie robiły zadowalających zdjęć. To czego dotąd nie zmieniłem to zasilanie oświetlenia w rowerze. Piasta z prądnicą praktycznie nigdy mnie nie zawiodła, a jeździłem nie raz przez całą noc.

Mieszkając w Warszawie jeździłem już trochę mniej ale Canon pozostawał moim nieodłącznym towarzyszem jazdy. Do czasu… W 2017 r. odmówił posłuszeństwa. Do początku 2019 r. jednak jeszcze dociągnął mimo problemów. Pojawiły się za to dwa nowe rowery w domu i (przejściowo) prosty aparat Sony z dużym zoomem, na krótko.

W 2017 r. zacząłem jeździć z lustrzanką Nikona D5300. To duża zmiana. Aparat jest w porównaniu ze starym Canonem bardzo duży. Ale wygląda masywnie, a uznałem że odporność na to co wyprawiam z aparatem powinna być priorytetem. Od 2018 do telefonu i aparatu dołączył tablet. Zastępuje drukowane mapy. Wszystkie trzy urządzenia mogą robić zdjęcia i gdy się pakuję na wyjazd przypominam sobie czytany kiedyś artykuł w którym Gruzini mieli mówić, że Polaków łatwo poznać po masie elektroniki, którą ze sobą wożą. Teraz nawet w pracy gdy jadę robić zdjęcia brakuje mi lustrzanki. Takie przyzwyczajenie.

Ten blog był początkowo pod adresem http://trobal.pulawy.pl i nazywał się Zjazdy i podjazdy. Główną stroną były Złe miejsca dla ślimaków. Po awarii bazy danych blog wyemigrował do WordPressa pod obecny adres. Złe miejsca dla ślimaków, jak sądziłem, zniknęły i stworzyłem stronę poświęconą tylko cmentarzom: Zapomniane cmentarze. Ale wcześniejszą witrynę odnalazłem w sieci skopiowaną. Złe miejsca dla ślimaków istnieją.

Tradycyjny wyskok do Puław

Co jakiś czas wypada pojechać do Puław. Tam się wychowałem. Trzeba rzucić okiem na zmiany. Trzeba… Najważniejsze, że trzeba się ruszać, bo jest wiosna. Świeci słońce, kwitną rośliny, śpiewają ptaki. W powietrzu unoszą się zapachy (z tym to jest różnie ale pamięta się te miłe). Nie może tego zostawić tak samopas. Należy brać w tym aktywny udział.

Pojechałem więc w sobotę do Puław. Początkowo dokuczał mi trochę wiatr. Było chłodno ale na to byłem przygotowany. Pierwszy postój nad Świdrem. Rano nie ma tu kąpiących się. Są za to obecne chyba przez cały rok kaczki.

_DSC0274

Żeby wydostać się poza teren zabudowany musiałem przejechać ponad 30 km. Ale po tych kilometrach już nie chce się tak szybko wracać. Tutaj nawet tablice informacyjne coś obiecują choć to podobno same rzeczowniki.

_DSC0275

Pojechałem do Całowania i przejechałem je nie spotykając żywego ducha. Dopiero w Warszówce spotkałem siedzącego na jajach bociana.

_DSC0276

A jak już dalej popatrzyłem na kościół w Sobieniach-Jeziorach i pomyślałem, że tych kościołów będę jeszcze wiele mijał, i że w wielu z tych miejscowości były też synagogi, były i są cmentarze żydowskie, i że nie ma dziś ludzi którym to służyło, bo świat się zmienił. Ale ludzie w gruncie rzeczy są dziwni. Za własne pieniądze budują kościoły, które później do nich nie należą – to ludzi należą do tych kościołów. Więcej jest paradoksów, które prześmiewczo można nazwać tajemnicą wiary. Dla nie Sobienie-Jeziory to miejscowość z macewami wysypanymi na cmentarzu żydowskim i z historią produkcji pierwszy kos w Polsce.

_DSC0277

Jeszcze przed Sobieniami mijałem jedną tablicę informującą o chorobie pszczół. Za Sobieniami kolejną.

_DSC0278

Obszar zapowietrzony – ta nazwa jak nie z tej epoki. Kapliczki z napisem „Od powietrza chroń nas Panie”. Jakby to samo. Nie panujemy nad przyrodą. Czasami możemy tylko się przyglądać bezradnie jak ginie i dawać się zaskoczyć jej odradzaniu. Tymczasem pszczoły chorują, a drzewa kwitną. Kwitną na potęgę.

_DSC0279

Kolejny kościół. W Mariańskim Porzeczu. Widziałem go przejazdem wiele razy i za każdym razem przyciąga tak samo mój wzrok i uwagę.

_DSC0280

Dalej był/jest pomnik. Nad Wisłą. Upamiętniający udział polskich oddziałów w forsowaniu Wisły, zdobywaniu przyczółka Magnuszewskiego. A że ostatnio mówi się po raz kolejny o pomnikach braterstwa broni z Armią Czerwoną w związku z pomnikiem w Parku Skaryszewskich to tak sobie myślę… Zapewne zwolennicy niszczenia takich pomników wierzą głęboko, że Armia Czerwona zaczęła zajmować Polskę 17.09.1939r., a skończyła w 1945 r. Jaka więc była rola tych polskich oddziałów? Kolaboracja z okupantem? Jaka więc była rola NSZ? Też kolaboracja tylko z drugim okupantem? Nie ma co tego tematu rozwijać (rozwinąłem i skasowałem). Ważne jest może coś innego. Na pomniku nad Wisłą jest umieszczony orzeł bez korony (na to też się obrażają zwolennicy niszczenia jednych i stawiania innych pomników). I wg mnie to jest w porządku. Bo pod tym znakiem walczyli żołnierze, którym ten pomnik poświęcono.

_DSC0281

W Maciejowicach (skupionych na pamięci o Kościuszce, a nie o Zamoyskich czy Żydach tu kiedyś mieszkających) znów nie dostałem drożdżówki z kapustą. Pech. Nie pieką ich w soboty. Może pojawię się w jakiś inny dzień tygodnia ale teraz podobało mi się, że choć szczątkowo to jednak rynek w Maciejowicach wciąż pełni funkcje targowe.

_DSC0283

Tak w ogóle to dobrze mi się jechało. Wiatr wiał mocno ale w plecy. Zdarzało się, że wyprzedzały mnie motyle. I mogłem tak pędzić i pędzić aż do miejsca w którym remontują trasę 801 czyli pomiędzy Długowolą i Stężycą. Przy trzecim wahadle zrezygnowałem i pojechałem do Brzeźc. Nie byłem tu jeszcze nigdy. I teraz żałuję. Z drogiej jednak strony lubię miłe niespodzianki. Ta była miła. Chociaż miłą zaczęła być dopiero po przejechaniu przez wieś. Nawet płonące trawy i drzewa mnie nie zraziły. Ślady na drzewach w sąsiedztwie dowodzą, że te pożary traw pojawiają się dość często.

_DSC0284

Dalej było uroczo. Łąki bagna i jeszcze dalej pola, pola i pola. Na końcu Stężyca ze swoim starym kościołem.

_DSC0286

Stężyca, Dęblin… W Dęblinie pojechałem przez dawną Irenę i wbiłem się w drogę do Bobrownik. Chciałem trochę pobyć wśród bagien. Tych kwitnących…

_DSC0289

… i nie kwitnących.

_DSC0290

Mijałem grupy młodzieży z plecakami. To miło, że nie siedzą tylko w internecie. Od tego łatwo przytyć i stracić kondycję. Chyba mieli jakieś zgrupowanie nad Wieprzem. Ja zrobiłem zdjęcie tej rzeki będąc po drugiej stronie mostu.

_DSC0291

Wkrótce zakwitną bzy. Już kwitną czeremchy

_DSC0292

Rano ich zapach mnie odurzał. Po południu ledwo dawał się wyczuć.

Remont trasy kolejowej Warszawa – Lublin bardzo mi utrudnia poruszanie. Lubię choćby mieć świadomość, że mogę pojechać pociągiem z Dęblina. Bez tego wszędzie mam daleko. 60 km do stacji w Radomiu. 90 km do stacji w Siedlcach. Bliżej do stacji w Lublinie ale… TLK nie dają gwarancji, że zabiorę się z rowerem. Nie warto więc nawet próbować. Remont linii kolejowej teraz mogłem zobaczyć na własne oczy. To nie tylko hasło. Rzeczywiście coś robią. Na zdjęciu stare podkłady kolejowe obok budynku stacji kolejowej w Gołębiu.

_DSC0294

Z powodu tych robót wpadłem na zdemolowaną drogę gruntową do Puław. Piach. Przede mną wjechały dwie osoby i na początku drogi się z nimi mijałem gdy wracały. Ja jednak się uparłem i z trudem ale przejechałem.

Puławy bez większych zmian. Ale lasy wokół Puław i park powinny teraz być białe od zawilców. Od strony Zakładów Azotowych takie właśnie są.

_DSC0297

Z Puław udałem się do Kurowa. Nie taki miałem plan ale wiatr wyraźnie pokazał mi, że do Radomia nie dojadę. Wymyśliłem, że spróbuję przedostać się do Łukowa, Siedlec czy Mrozów. Chociaż trzeźwo na to patrząc nie miało to większego sensu. Odległość do Mrozów była niewiele mniejsza niż długość drogi do domu. Ale najpierw Kurów. Tutaj postawiono pomnik na cmentarzu żydowskim. Przez lata ten cmentarz to był tylko znaczek na mapie Kurowa umieszczonej na rynku. Teraz na skraju cmentarza stanął popękany mur z tablicami pamiątkowymi i resztkami macew. Co jeszcze ciekawsze, przy drodze Kurów – Puławy stanął drogowskaz informujący o tym cmentarzu.

_DSC0299

_DSC0307

Decyzję co do ostatecznego celu jazdy pozostawiłem sobie na później. Nie zależnie od tego czy miałem jechać do Warszawy czy do Mrozów i tak musiałem przedostać się za Żelechów. Najpierw więc na celowniku znalazł się Baranów. Ta droga miała jeden plus – dużo lasów, które osłaniały mnie przed wiatrem. Ale wiało mocno znacznie mnie spowalniając.

W Drążgowie spodziewałem się zobaczyć wiele bocianów. Jednak to nie jest jeszcze takie proste. Niewiele widać gdy patrzy się z dołu, a ptaki siedzą na jajkach. Widziałem kilka poszukujących jedzenia nad Wieprzem ale tylko jeden dał się sfotografować, na polu.

_DSC0327

Podczas jazdy do Nowodworu wiedziałem, że nie tylko wiatr będzie mi przeszkadzał. Także liczne podjazdy. Po wjechaniu na szczyt widać następny do podjechania. To nie mobilizuje. I jeszcze świadomość, że dalej jest następny.

_DSC0329

Ale wyjechałem z ładnych okolic doliny Wieprza.

_DSC0330

Gdy już myślałem, że więcej zdjęć nie będę już tego dnia robił pojawiły się pewne szczególne okoliczności. To było w Grabowie Ryckim.

_DSC0334

Nawet zachód słońca w Okrzei jeszcze nie zakończył fotografowania.

_DSC0337

Ale dalsza droga i ciemności przypomniały mi, że są miejsca w których chciałbym być za dnia. Chociażby droga z Sokola do Feliksina. Byłem na niej nie po raz pierwszy ale jeszcze nigdy nie byłem za dnia. Z kolei droga z Huty Zadybskiej do Dworni za dnia byłaby dla mnie widoczna i przejezdna. Tymczasem pogubiłem się licząc na pomoc mam Google i musiałem nadłożyć drogi. Wraz z ciemnościami pojawia się kilka czynników wpływających na komfort jazdy. Np drogi się wydłużają, co może być związane z mniejsza ilością bodźców. Robi się chłodniej co pomaga w upalne dni. Ale tym razem było zbyt chłodno. I rozgwieżdżone niebo, nie ma takiego w miastach.

Parysów nocą.

_DSC0340

Gdybym wiedział wcześniej, że nawigacja wepchnie mnie w piaszczystą leśną drogę… to pewnie i tak bym nią pojechał bo nie miałem innej równie krótkiej. Tylko najpierw myślałem, że jakoś to ominę i odwiedziłem Grzebowilk – tam był asfalt. Potrzebowałem jednak dojechać do Sufczyna. Część drogi przeszedłem pchając rower. Gdzieś tam była wyjeżdżona przez rowery ścieżka ale po ciemku jej nie widziałem.

Z Kołbieli droga już była prosta. W lesie jednak miałem przyjemność oglądać przechodzącą przez jezdnię sarnę. Zrobiła to bez pośpiechu. Zapewne nauczona doświadczeniem wiedziała, że na asfalcie będzie się ślizgać.

Od Starej Wsi do Otwocka jest już niemal kompletny ciąg dróg rowerowych. Nie wiem kiedy powstały. W zeszłym roku widziałem tylko ich kawałek. Poniżej ratusz w Otwocku.

_DSC0341

To już był koniec zdjęć. Widziany przy ścieżce rowerowej na Wale Miedzeszyńskim koziołek nie czekał na zdjęcia. Uciekł na łąki nadwiślańskie. A ja zmarznięty prawie o 3 w nocy dotarłem do domu. Trasa na zdjęciu poniżej.

Zrzut ekranu z 2018-04-22 10-29-30

Wólka Załęska i powrót

Już poprzednio chciałem dojechać właśnie do Wólki Załęskiej. Wyjechałem za późno. Dzisiaj nie miałem goniących mnie terminów. Jechałem więc spokojnie nie patrząc na zegarek. Odkryłem, że można jeździć ścieżką rowerową zamkniętą wcześniej z powodu budowy mostu. Może tylko na chwilę, prace trwają przy podporach w korycie Wisły ale tutaj jeszcze prace wrócą. Trasa z mostem mają być oddane do użytku dopiero w 2020 r.
_DSC0260

Ścieżka…

_DSC0262

… i tak dobrze się jechało, że w Gassach wybrałem drogę wzdłuż wału, zamiast trzymać się asfaltu.

_DSC0263

To był dobry wybór. Podobało mi się tam. Mimo tego, że pola jeszcze są wczesnowiosenne.

_DSC0264

W Wólce Dworskiej skok w bok, podjazd i zaraz byłem w Wólce Załęskiej. Szukałem cmentarza wojennego. Podobno miał być za płotem prywatnej posesji, chociaż mapy pokazywały mi wcześniej coś innego. Mogłem się pomylić ale teraz wiedziałem czego szukam i gdzie to znajdę.

Drzewo pośrodku

_DSC0273

Za płotem

_DSC0271

Kamienie

_DSC0270

Na środkowym napis ale nie mogłem odczytać

_DSC0268

Nadal nie mam pewności czy to jest cmentarz. Sprawdzę to. A teraz pojechałem do Góry Kalwarii, przebijałem się przez korek, pojechałem w stronę mostu i zobaczyłem, że na razie Góra Kalwaria nie jest dobrym miejscem na przeprawę przez Wisłę na rowerze. Budowana jest obwodnica. Po drugiej stronie mostu też zmiany. Zamknięta najkrótsza droga do wału , którym dojeżdża się do Glinek. Na ul. Świderskiej w Karczewie powstaje ścieżka rowerowa. Już miejscami jest asfalt ale nie wiem czy to jest 10% całej drogi. Poza tym nic się prawie nie zmieniło. Prawie. Bo jest wiosna. Rośliny kwitną. Ptaki śpiewają. Muchy jeszcze nie wpadają do oczu.

Złotokłos, Tarczyn, Grójec, gorąco…

Spędzona w siodle gorąca niedziela nie była dniem straconym. Plan przewidywał dotarcie do cmentarzy w wymienionych w tytule miejscowościach. Właściwie Grójec pojawił się w tych planach nieco później niż reszta. Skusiła mnie jego bliskość i to, że nigdy nie było mi do niego po drodze.

Punkt pierwszy: Złotokłos. Tutaj chciałem dojechać drogą podobną do poprzedniego wyjazdu. Zmianą miał być przejazd przez Las Kabacki. Najpierw więc przejazd przez most na Wiśle i tradycyjny rzut oka na centrum Warszawy.

_DSC0147

Niby ok. dziewiątej rano to jeszcze nie tak wcześnie ale drogi jeszcze nie były zapchane rowerzystami.

_DSC0148

Kałuże na drogach i obok nich wpłynęły na decyzję o zmianie trasy. Nie chciałem ugrzęznąć w błocie przejeżdżając przez las. Może nawet tam tego błota nie było ale szkoda mi było czasu na sprawdzanie. Jeszcze trzymając się starej trasy zatrzymałem się na chwilę przy należącym do PGNIG Termika jeziorku. Zawsze jest tu ładnie tylko nawierzchnia fatalna i w tygodniu dużo samochodów z piachem. To jeziorko to jedyny punkt na plus dla tej drogi.

_DSC0150

Dalszy etap to przejazd przez Konstancin-Jeziorną. Tutaj się pogubiłem. Plan przewidywał przejazd najkrótszą drogą do Żabieńca ale nie pamiętałem jak tydzień temu jechałem z Żabieńca. W ten sposób po przejeździe obok „młyna” wśród „pałaców”…

_DSC0154

… powinienem był gdzieś zakręcić. Kręcić jednak zacząłem dopiero w Piasecznie, którego nie chciałem tego dnia odwiedzić. Wyjazd z Piaseczna okazał się dość łatwy. Trzymając się szlaków rowerowych wyjechałem poza miasto i już byłem na znanej mi wcześniej drodze. Po minięciu lasu z cmentarzem wojennym w Jesówce zamierzałem przejechać remontowaną drogą z Jazgarzewa do Gołkowa. Zaskoczył mnie brak takiej możliwości. Teraz już nie tylko znaki zakazywały wjazdu. Uniemożliwiał go też wał usypany z piachu. Pozostało mi więc tylko jechać dalej objazdem. I to był akurat szczęśliwy zbieg okoliczności. W Wólce Pęcherskiej, na skraju lasu, zobaczyłem cmentarz wojenny o którego istnieniu dotąd nie wiedziałem.

_DSC0161

Zaciekawiły mnie tutaj szczególnie tabliczki imienne. Wykonane z drewna wyglądały na zupełnie nowe. Wszystkie przybito do słupa stojącej na środku cmentarza kapliczki.

_DSC0172

Przypadkowe odkrycie cmentarza znacznie poprawiło mi humor. Do przeprawy na rzece pojechałem leśną drogą gruntową zamiast drogą okrężną ale asfaltową. Zaraz też popełniłem kolejny błąd w nawigacji. Ponieważ jechałem do Złotokłosu mogłem pojechać z przeprawy na wprost przed siebie. Ale tak nie zrobiłem. Pojechałem w stronę Piaseczna, żeby dojechać do dróg które poznałem wcześniej. A przecież wystarczyło sięgnąć po telefon i rzucić okiem na mapy…

Cmentarz w Złotokłosie jest bardzo bezimienny. Tabliczki przyczepione do krzyży to tylko forma tabliczek imiennych. Treści brak.

_DSC0186

Za to wkoło wiosna.

_DSC0194

Punkt drugi: Tarczyn.

Droga do Tarczyna okazała się prost i łatwa. W samym Tarczynie też nie było trudno się odnaleźć. Chociaż musiałem przejechać przez środek miasta i tak szybko dojechałem do celu, czyli do cmentarza żydowskiego. Na miejscu zaskoczenie. Zakaz wyrzucania śmieci tak tutaj jak i w innych miejscach był chyba potraktowany jak prowokacja.

_DSC0196

Samotna tabliczka informacyjna z jednym zniczem obok góry ziemi. Gęsto rosnące ale niskie krzewy, karcze po wyciętych drzewach.

_DSC0197

Tylko przy granicach cmentarza zachowały się fragmenty macew. Nie koniecznie w pierwotnych lokalizacjach, o czym przypomina tarcza szlifierska z macewy leżąca na terenie cmentarza.

_DSC0199

_DSC0201

Tarczyn może nie jest bardzo blisko Grójca ale ten Grójec nigdy mi nie był po drodze. Omijałem go. Także dlatego, że jazda przez miasto nigdy nie była dla mnie przyjemnością. A teraz wypadało wreszcie tam wjechać i zobaczyć czego unikałem przejeżdżając obok Grójca.

Punkt trzeci: Grójec.

Obawiałem się trochę, że trudno będzie tutaj dojechać. Droga najkrótsza jest jednocześnie nieprzyjemna dla rowerzystów. Pojechałem kierując się wskazówkami Google Maps. Było ciekawie. Drogi w większości okazały się być drogami gruntowymi.

_DSC0222

Było ładnie, wiosennie.

_DSC0220

I tak było niemal do samego Grójca. W mieście było już gorzej. Mimo wszystko, z pomocą Google Maps dojechałem do cmentarza żydowskiego.

_DSC0223

Z daleka kirkut wygląda na zadbany. Z daleka.

_DSC0224

Tak jest przy mogile zbiorowej Żydów zamordowanych w 1943 r. w Chinowie. Dalej było już gorzej.

_DSC0229

Część cmentarza jest zarośnięta kolczastymi krzewami. Ale te krzewy skrywają nie tylko groby.

_DSC0233

Dla tych którzy uważają, że Żydzi powinni sami posprzątać na cmentarzach mam pytanie. Czy to oni zamienili te cmentarze w wysypiska śmieci? Do Tarczyna pojechałem nie tylko dlatego, że jeszcze w nim nigdy nie byłem. Skłoniło mnie do tego wyjazdu zamieszczenie na Fejsie wydarzenia „Sprzątanie cmentarza żydowskiego w Tarczynie”. W Grójcu sprząta się tylko część cmentarza, tą na której znajdują się pomniki. Nagrobków nie ma.

Powrót przez Lesznowolę. Droga wojewódzka ale w niedzielę znośna dla rowerzystów, których nie było tu wcale mało. Rzucił mi się w oczy dwór w Lesznowoli ale zatrzymałem się nie dla niego tylko dla kwitnącego przy zabudowaniach drzewa.

_DSC0239

W Gościeńczycach zobaczyłem po raz pierwszy w tym roku bociana.

_DSC0243

Jechałem do ostatniego punktu przewidzianego na ten dzień do odwiedzenia. Miał to być cmentarz wojenny w Wólce Załęskiej. Jego lokalizację określiłem porównując mapy WIG z mapami współczesnymi. Powinienem się był zastanowić wcześniej dlaczego w tym miejscu dzisiaj na mapach zaznaczono tylko dziurę w ziemi. Gdy tam dojechałem mogłem tylko popatrzeć na wodę stojącą w tej prostokątnej dziurze.

_DSC0249

Istniały dwie możliwości wytłumaczenia tego faktu jakim była ta dziura w ziemi. Albo źle określiłem lokalizację. Albo cmentarz został zlikwidowany. Po powrocie do domu odnalazłem informacje o cmentarzu, który ma się znajdować na posesji prywatnej. Za ogrodzeniem widoczne są tam kamienie z napisami umieszczane często na cmentarzach mazowieckich. Tylko czy na pewno jest to cmentarz, czy może ktoś zabrał do siebie kamienie pozostałe po zlikwidowanym cmentarzu? Jak dotąd jeszcze nie znalazłem odpowiedzi. Ten cmentarz mi zginął i nie znajdę go w lesie.

 Link do Stravy