Wiosna? Może już tak

Celem były dwa cmentarze z pierwszej wojny światowej znajdujące się w okolicach Piaseczna. Gołków i Jesówka. Najkrótsza trasa wytyczona przez Google mnie nie interesowała. Przejechałem tak, by minąć miejsca których od paru miesięcy nie widziałem. Ale najpierw tradycyjnie rzut oka na centrum Warszawy widziane z Mostu Siekierkowskiego.

DSC01346

Dalej pojechałem Powsińską w stronę Wilanowa. Tutaj zobaczyłem, że jeszcze nie ma ścieżki rowerowej do samego Wilanowa. Przejazd po jezdni na Sadybie nie był dziś jednak nieprzyjemny – mało samochodów. Poniżej już Wilanów i jego „nowa tradycja”.

_DSC0097

Nieco dalej stara tradycja, czyli pełniący funkcje rytualne betonowy bunkier zwieńczony wyciskarką do cytryn (słońca?). Od tyłu nie przytłacza sobą tak bardzo.

DSC01348

Front jest już przytłaczający i chyba czuć grozę (opatrzność bożą?).

DSC01349

Przez Ursynów tylko przeleciałem by wjechać w uliczki Jeziorek i dojechać do samego jeziorka.

DSC01353

Pogoda sprzyjała. Wciąż rosła liczba rowerzystów. Na tej trasie, do Gołkowa, wciąż pojawiali się coraz liczniej szosowcy. A ja, chociaż zakładałem, że zgubię się dopiero za Piasecznem, zgubiłem się już wcześniej. Plusy zgubienia to odkrycie, że do cmentarza żydowskiego w Piasecznie mogłem dojechać bez tłuczenia się przez całe miast, jak to kiedyś zrobiłem. Mogłem zobaczyć interesujący budynek na przystanku kolejowym, którego nie znałem.

_DSC0100

Minusy tego zgubienia to nadłożone kilometry i jazda drogą pełną samochodów. Plusy jednak przeważają. Byłem blisko pierwszego z celów tego wyjazdu, cmentarza w Gołkowie.

_DSC0102

Cmentarz malutki. Sześć krzyży i mogiła. Brak napisów, informacji ale jest na to miejsce i zapewne zostanie w tym celu wykorzystane. Przy okazji wyszła na jaw wada obiektywu, którego używałem w lustrzance. Jednak ogniskowa 50 jest za długa. Zbytnio musiałem się oddalać od obiektów by je fotografować. Trzeba będzie pomyśleć o ogniskowej 35 lub krótszej.

Dalsza jazda to przeprawa przez remontowaną drogę do Jazgarzewa i dalej, do Jesówki. Tu już bez niespodzianek. Pamiętałem, że droga asfaltowa zakręca przy lesie pod kontem prostym w lewo, a ja mam dalej jechać ścieżką na wprost. Ale zanim dojechałem do cmentarza wojennego mijałem dwie mogiły z II wojny światowej. Obie w taki sam sposób odnowione.

_DSC0111

Pierwsza:

_DSC0113

Druga:

_DSC0116

I w końcu cmentarz wojenny z 1915 roku:

_DSC0145

W zasadzie od Piaseczna jechałem już po drogach mi nie znanych. Z ciekawości zamiast wrócić do drogi głównej pojechałem dalej leśną ścieżką. Zaspokajanie ciekawości to parokrotne przenoszenie roweru nad leżącymi drzewami i nad niskim płóciennym parkanem oddzielającym las od drogi gruntowej biegnącej wzdłuż torów kolejowych. Nie ważne czy było warto. Ważne, że już wiem.

Przejazd przez Żabieniec i Siedliska to przyjemność. Liczba mijanych rowerzystów zdawała się to potwierdzać. Próbowałem uchwycić urok mijanych stawów ale … tam trzeba być.

DSC01357

Nie wiedziałem jeszcze, że program w telefonie komórkowym, któremu zleciłem zapis przejechanej trasy, zatrzymał się z powodu dłuższego postoju w Jesówce. Dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie do domu. Może jednak warto korzystać z programów dostarczanych przez Endomondo i Stravę? A może nie warto, skoro Strava nie zapisała mi ostatnio przejazdów z powodu braku połączenia z siecią (wyłączam by oszczędzać baterię)? W każdym bądź razie pojechałem do Konstancina-Jeziornej i po drodze raz źle zakręciłem. Na szczęście jeszcze w tym roku jechałem tą drogą z Piaseczna do Konstancina i swój błąd dostrzegłem po ok. 500 m. Po przejechaniu przez Konstancin pożałowałem, że nie sprawdziłem stanu drogi na wale przy Jeziorce. Zimą widziałem, coś tam robiono ale nie wiem czy skończono. A im bliżej byłem domu tym więcej było rowerzystów. Gdzie oni wszyscy chowali się przez zimę?

DSC01358

A że to jeszcze nie wiosna widać czasami bardzo. Działki w szacie zimowej bez śniegu nie zachwycają.

DSC01359

Link do Stravy

Za wcześnie, za zimno i ślisko czyli falstart.

Przez niemal całą zimę jeździłem do pracy na rowerze. Poprzednią też. Tylko poprzednio to było ok. 17 km w jedną stronę. To był trening. Teraz 5 km w jedną stronę. Za mało. Za mało by miało to wpływ na formę i kondycję. Ale mimo tego chciałem już teraz pojechać tradycyjnie do Puław. 130 km wydawało się być w zasięgu. Ale tylko się wydawało.

Poranny wyjazd i pierwsze zaskoczenie. Chociaż padał w nocy deszcz to miejscami jest ślisko. Do tego trudno powiedzieć, że powietrze jest przejrzyste. Przy Wale Miedzeszyńskim to jeszcze tylko mgła.

_DSC0075

Łąki nad Wisłą też jeszcze nie są wiosenne.

_DSC0077

Ale na drogach takich jak Tawułkowa czy Brodnicka było trochę ślisko. Zamarznięte błoto pośniegowe. Dało się jechać ale bez komfortu. Zagrożenie poślizgiem i wiele samochodów (nie wszyscy mają dzisiaj wolne). Jeszcze gorzej zrobiło się w Józefowie. Gołoledź na ścieżce rowerowej wzdłuż Wawerskiej. Po przejechaniu 1/3 tej ulicy wjechałem na odcinek posypany solą. To wciąż jeszcze zima. Zaczęły też mi marznąć stopy i dłonie. Temperatura oscylowała w okolicy 1,5˚ C na plusie. Ale ziemia najwyraźniej była chłodniejsza.

Co widać z mostu nad Świdrem? Plażę.

_DSC0083

W drodze do Karczewa uznałem, że zamiast do Puław pojadę do domu. Ale przecież nie tą samą trasą, którą przyjechałem. Musiałem jeszcze dociągnąć do mostu na Wiśle pod Górą Kalwarią. To nie było trudne. Ale i tutaj nie zawsze było spokojnie. Żałowałem, że zamiast po chodniku pojechałem jezdnią przez most. Warto było sfotografować Wisłę. Ale tego nie zrobiłem. Jadąc przez wsie dopiero miałem okazję jechać w smogu. On wcale tak bardzo nie lubi Warszawy. Najlepiej ma się na wsiach, gdzie dym leci niemal z każdego komina.

W Górze Kalwarii już są inne schody niż dawniej. Teraz to wygląda tak.

_DSC0085

Jeżeli nawet wygląda dobrze to na oblodzonych krawężnikach bardzo mi się ślizgały koła. Na szczęście zjazd w stronę Wólki Dworskiej nie był oblodzony. Przeczulony jednak hamowałem niemal do samego końca. A później… Później już drogi proste i częściej nawiedzane. I widoki zimowe, jak choćby ten z Kawęczyna.

_DSC0088

Na moście nad Jeziorką sportretowałem rower.

_DSC0092

Poniżej ujście Jeziorki do Wisły.

_DSC0091

Jeszcze niżej pole martwych słoneczników.

_DSC0094

A wiosny wciąż nie widać. Czekam. A jak popracuję nad kondycją pojadę dalej.

https://www.strava.com/activities/1440514678/embed/5682d949ee703cf2a2bea25db80ab690a4273d2f

 

Pełzająca zima

Nudny wpis. Tak jak już zima jest nudna.

Pełzająca zima – tak tą pogodę określił jeden z meteorologów z ICM. Jest zimno. Ale powinno być jeszcze zimniej. Powinien leżeć śnieg. A tu co? Sucho. Błoto tylko tam gdzie dochodzi słońce. Ale ja mam już dość siedzenia. Jazda do pracy i z pracy to nawet nie jest trening. To tylko sposób na usuwanie rdzy z łańcucha. Dzisiaj chwilami wglądało słońce. Tak jak wczoraj. Jeszcze wczoraj zaplanowałem więc trasę. Chciałem dojechać do cmentarzy z I wojny światowej w okolicach Piaseczna (Jesówka i Gołków). Mapy Google zaproponowały przejazd przez Las Kabacki. I do samego Lasu Kabackiego wszystko szło dobrze.

Droga na szczycie wału była przejezdna

_DSC0033

Ulica Ruczaj też jeszcze przejezdna mimo budowy nowej drogi do nowego mostu

_DSC0037

Trwają też prace na samej ulicy Ruczaj. Próbowałem przejechać ale widok błota i ekipy dopiero pracującej nad utwardzeniem drogi zmusił mnie do zawrócenia i przejazdu przez ulicę Rosy. Może to i dobrze. Ale tędy planowałem powrót.

_DSC0040

Jezioro Lisowskie przy drodze do Powsina wygląda zimowo.

_DSC0043

Zimowo wygląda też wjazd do lasu. W połowie oblodzonego podjazdu zatrzymałem się by zrobić zdjęcie. Nie rozumiem dlaczego opony się nie ślizgały.

_DSC0044

Jeszcze bardziej stało się dla mnie nie zrozumiałe gdy zobaczyłem mężczyznę zjeżdżającego z góry na butach. Sam się pośliznąłem zaraz wsiadając na rower. Ale rower pojechał. Mijałem jeszcze grupę przedszkolaków schodzących przy poręczy. Wszystko zdawało się mówić, że jest ślisko. A jednak rower w poślizg nie wpadł. Na szczycie wjechałem na długi na ok. 100 m odcinek błotnistej drogi by później znów poruszać się po lodzie. Widok dziecka na sankach poruszającego się tą samą drogą nawet mnie nie zdziwił. Droga była biała. Tylko czekałem na poślizg i upadek. I się nie doczekałem. Prawdopodobnie dlatego, że to już była zła droga. W Józefosławiu zamiast w Kierszku. To tylko kilka kilometrów w bok ale gdy ma się niewiele czasu nie traci się go na korygowanie trasy. Koryguje się cel. Dlatego postanowiłem sprawdzić czy odnajdę (czy istnieje) kwatera wojenna na cmentarzu komunalnym w Piasecznie. Nie odnalazłem jej, więc być może wcale jej nie ma. Poszukam jeszcze informacji. Może tak jak w Puławskich Włostowicach jest to już tylko pojedynczy nagrobek?

Powrót przez Konstancin-Jeziornę. Pojechałem ruchliwą drogą i chociaż kierowcy jechali ostrożnie to jednak był to dyskomfort. Hałas i samochody niemal się o mnie ocierające. Chyba będę musiał tę drogę omijać.

Kolejne zdjęcie znad płynącej wzdłuż ulicy Rosy Wilanówki.

_DSC0050

Przy ulicy Metrycznej też już widać budowę drogi w stronę Wisły. Będzie przecinać Sytą i Bruzdową, które na razie są przejezdne.

_DSC0052

Tutaj już skończył się słoneczny dzień. Zaczął się pochmurny i zaraz miał się skończyć.

_DSC0053

Powietrze nie było kryształowo czyste. Nic nie było czyste. Nawet śnieg już czysty nie jest. Ta zima musi odejść.

_DSC0058

Zrzut ekranu w 2018-02-21 21-02-26

Zmiana aparatu fotograficznego

Mimo przymiarek do aparatów małych lub względnie małych wybór padł jednak na Nikona D5300 z nowym obiektywem (stałoogniskowa pięćdziesiątka). Pierwsze zdjęcia jeszcze nie mają wiele wspólnego z jazdą i historią. Tak zwyczajnie cieszę się, uczę i chwalę tym co mi wyszło.

A jak będzie wychodziło podczas jazdy? Czy lustrzanka będzie dobrym wyborem? To się dopiero zobaczy.

Plany na 2018

Podsumowanie roku 2017 nie ma większego sensu. Na blogu nic niemal się nie działo. Działo się za to poza tym blogiem:

  • Wyjazdy opisywane były na stronie bikestats zamiast tutaj;
  • Odbudowane Złe miejsca dla ślimaków już nazywają się Zapomniane cmentarze;
  • Okoliczności sprawiły, że to co robię ma dla mnie jeszcze większy sens – chodzi o politykę i polityczne wizje przeszłości stojące w jawnej sprzeczności z rzeczywistością.

W roku następnym chciałbym dokładniej poznać cmentarze w najbliższej okolicy Warszawy. Ale te dalsza także. Podział wydaje się prosty – im będzie cieplej, tym dalej powinienem jeździć. Na ile mi starczy czasu? Nie wiem.

Czas zastanowić się nad zmianą aparatu fotograficznego. W 2009 roku kupiłem Panasonica Lumix DMC-LZ10. Dobry do czasu. Słabe uszczelnienia obudowy zmusiły mnie szybkiej zmiany aparatu już w 2010 r. Wtedy pojawił się służący mi do dnia dzisiejszego Canon G11. Leżał w piachu, nie raz mi upadł i nic mu to nie zaszkodziło. Pojawiło się jednak zużycie. Pierścień nastaw już częściej się kręci niż coś nastawia. Powłoki antyrefleksyjne na obiektywie mają dziury (unikam robienia zdjęć pod słońce). Wymieniona już była taśma sygnałowa (dwa lata temu, a przy okazji usunięto z aparatu zalegający w nim od lat piach). Teraz pojawiła się lustrzanka ale… to nie jest sprzęt na rower. Obiektywy, na wymianę? Nie, to za wiele. Aparat musi być jeden i łatwo dostępny. Bliskie ideału wydają się być Sony DSC-RX10 IV oraz Canon G1X Mark III. Wiele przemawia za Canonem. Bardzo wiele. Wiosna pokaże, czy coś się zmieni w dziedzinie sprzętu.

Muszę zmienić pracę. Praca jako sprzedawca w sklepie to ostateczność pozwalająca na biedną wegetację. Szkoda, że ostatnio tak właśnie muszę często pracować. Może ma to związek z wiekiem (49 lat), może z wykształceniem (humanistyczne), a może jeszcze z czymś innym? Pozostaje walczyć.

Czeka też opisanie historii puławskich Żydów. Materiały leżą. Pomysły wciąż się zmieniają. Czasu nieustannie brakuje.

Kilka starych zdjęć

Przesiadka z krzesła na siodełko

Zasiedziałem się. Odbudowa strony internetowej jednak poszła szybciej niż się spodziewałem. ​Zapomniane cmentarze (dawniej Złe miejsca dla ślimaków) znów działają. Teraz bez pałaców, kościołów, dworów, zamków i pomniejszych budowli. Same cmentarze. Tak ma być. I tak wyszło prawie 500 wpisów. Ale jeszcze nie wiem jak przenieść mapy z google na opentreetmaps. Przy imporcie opisanym w instrukcjach OSM pojawia się błąd lub nie pojawia się nic. Na razie więc pozostanę z googlami.

O tym co przejechałem pisałem ostatnio tylko w bikelogu. Teraz dla odmiany też tutaj.

Bez deszczu. Bez słońca. Ale to nie znaczy że byle jak. Było znośnie. Nawet liczyłem na lekki mróz. Ale się przeliczyłem – ziemia jeszcze nie jest zmarznięta na tyle żeby lekki mróz ją utwardzał. Potrzebowałem tego by dotrzeć do cmentarza wojennego w Maryninie. Nawet nie wiedziałem, czy nie będę musiał przedzierać się przez zaorane pole. Teren znałem tylko z mapy.

Ponieważ długo nie jeździłem byłem przygotowany i na wcześniejszy powrót. Zero szaleństw. Jazda swoim tempem i unikanie marznięcia. To już ten czas gdy przyroda obumiera i czeka na wiosnę. Ona ma czas ale ja nie mogę czekać.

IMG_3256

Po drodze rowerzystka z flakiem. Zaoferowałem pomoc ale pomoc już jechała. Ja tylko zdjąłem koło, wyjąłem dętkę i dalej w drogę. Wciąż nie wiem jak fotografować przebiegające drogę bażanty i lecące nad głową jastrzębie. Zawsze mi tego brakowało. Są tak blisko gdy jadę i za daleko gdy staję.

Pierwszy cel, to cmentarz wojenny lub mogiła przy cmentarzu w Słomczynie. Dojechałem przez las, od tyłu.

IMG_3267

Brakuje jednak zieleni. Mech na murze cmentarnym (w tle kaplica cmentarna Potulickich) jeszcze zielenią daje nadzieję.

IMG_3271

Jadąc dalej przez las dojechałem do tabliczki „teren prywatny”. Wydawało mi się, że powinienem jechać dalej. Później na mapach zobaczyłem, że tak właśnie powinienem był zrobić. Ale pierwszym odruchem był zawrócenie roweru i jazda znów w stronę cmentarza. Przede mną była jeszcze próba dojechania do cmentarza w Maryninie. Cmentarz na skraju lasu, wśród pól. Na mapach nie dochodziła do niego żadna droga. Były za to dwie drogi przebiegające w pobliżu cmentarza. Najpierw pojechałem pierwszą z nich. Nawet nie dochodziła do pasa drzew. To było dreptanie obok roweru. Dreptanie w błocie. Szczególnie podczas wspinaczki na skarpę. Później nieużytki – również pieszo. Na koniec cmentarz za wyższymi i gęstymi krzewami – wszedłem od tyłu. Ale zdjęcie jest od przodu.

IMG_3272

Pozostało jeszcze postarać się wydostać z tego miejsca. Dojechać do asfaltu. Miałem wrócić przed 14 a już była piętnasta. To znaczy, że pośpiech już nie miał sensu. Mógłby spowodować jeszcze większe opóźnienie. Powoli więc pojechałem drogą gruntową, która jest chyba tylko na mapach. Dziki upodobały sobie wąską ścieżkę ale i po tym dawało się jechać. Powoli. Ale jednak jechać.

Powrót około 16. Już się ściemniało. Mało tego dnia. Ale jednak się zmęczyłem. Trzeba ćwiczyć. Jazda do pracy i z powrotem gdy do przejechania w jedną stronę jest tylko 5 km to za mało. Jako trening to się nie liczy.

Trasa w Stravie

Planowane powroty

Przepraszam komentujących za brak odpowiedzi i jakichkolwiek reakcji. Z przyczyn osobistych zawiesiłem prowadzenie tego bloga z myślą o późniejszym powrocie. A powrót nastąpi. Obecnie odbudowuję dawną stronę Złe miejsca dla ślimaków. Teraz nazywać się będzie Zapomniane cmentarze i jest pod tym samym adresem jak jej poprzedniczka: http://trobal.pulawy.pl . Zmianą jest rezygnacja z wpisów dotyczących architektury. Strona ma się skupić na cmentarzach. Mam nadzieję, że do końca roku 2017 będzie już gotowa i w pełni funkcjonalna.

 

Indoktrynacja nacjonalistyczna gimnazjalistów

Władysław Gomułka powiedział: Polska wolna i niepodległa może być tylko Polską socjalistyczną. Nacjonaliści mówią, że Polska wolna i niepodległa może być tylko Polską nacjonalistyczną. Rozbici na wiele drobnych organizacji nacjonaliści jednoczą się jako Ruch Narodowy. Wciąż starają się o przyciągnięcie do siebie jak największej liczby ludzi. I wykorzystują przy tym doświadczenia innych organizacji. Kluczem są tu słowa „aktywizm” i „solidaryzm”.

Pozostawanie biernym to dla organizacji społecznej samobójstwo. „Aktywizm” to przeciwieństwo bierności. Aktywna organizacja reaguje na sprawy dotyczące kraju jak i sprawy lokalne. Nie tylko poprzez manifestacje. Te mogą pełnić rolę reklamy i przyciągać osoby o ukształtowanym światopoglądzie. Jak to działa pokazał 23 I 2016 roku warszawski oddział Narodowej Wolnej Polski. Osiem osób stanęło przeciwko kilku tysiącom demonstrantów Komitetu Obrony Demokracji i Akcji Demokracji. Wiadomo, że potrzebowali ochrony policji ponieważ nie tylko wymachiwali swoimi sztandarami z orłem i swastyką (słowiańską) ale też obrażali przechodzących ludzi. Ale chcieli zaistnieć. I to im się udało. Gdy siedmiu narodowców chroniło się za kordonem policyjnym, ósmy filmował zdarzenie i film zaraz wylądował w serwisie Youtube. Komentarze mówią – że ich dostrzeżono. Ale nikt nie wspomniał, że organizacja liczy ok. 50 osób z czego wszystkie pełnoletnie uczestniczyły w tym wydarzeniu.

Ale to komentarze osób bliskich im ideowo. Ukształtowanych. „Aktywizm” w postaci „solidaryzmu” jest skuteczniejszy w pozyskiwaniu zwolenników nieprzygotowanych politycznie lub niezdecydowanych. „Solidaryzm” bowiem wykorzystuje pozytywne cechy ludzkie. „Solidaryzm” to niesienie pomocy potrzebującym. I do tego jest chętnych wielu nastolatków. Dokładnie tak samo jak dla działań w zbiórkach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Jaki jest ten „solidaryzm”? Jest to „solidaryzm biały” lub „nacjonalistyczny”. Jest kierowany do „białych” lub jest realizacją hasła „Dla Narodu przez Naród”. Zawsze jest więc ograniczony pod względem etnicznym lub narodowym. Pomoc udzielana jest wybiórczo i nie jest to pomoc strukturalna tylko doraźna, jednorazowa. Polskie organizacje nacjonalistyczne nie posiadają oddziałów charytatywnych.

Sama metoda „aktywizmu przez solidaryzm” jest od dziesięcioleci z powodzeniem realizowana przez organizacje islamskie. Niosą one pomoc swoim współwyznawcom. Środki pozyskują od bogatych darczyńców i dzięki temu ich pomoc wykracza poza dostarczanie środków spożywczych. Niosą jednak w sobie ideologie wyznawane przez terrorystów islamskich. Przyciągają młodych ludzi by ci zginęli lub nieśli śmierć i ginęli „we wspólnej sprawie”.

Celem zawsze jest wzmocnienie organizacji. Dzieciaki w domach mówią, że teraz będą wolontariuszami. Rodzice łykają to. Wolontariat to przecież dobre zajęcie dla dziecka, dzięki któremu pozna lepiej świat, ludzi, czegoś się nauczy, komuś pomoże. Tymczasem dziecko przywiązuje się do organizacji, kierowanej przez rozpolitykowanych bojówkarzy. To nie są skauci i uczą wyrażać nienawiść do ludzi o innych poglądach, kolorze skóry, lub obcym akcencie. Nacjonalizm nie opanowuje szkół jako ideologia. Tego zagrożenia na razie nie ma, dopóki podstawy programowe tego nie wymuszą na nauczycielach. Nacjonalizm indoktrynuje młodych ludzi poza szkołą organizując im czas wolny. A chowając się pod „solidaryzmem” osłabia czujność opiekunów.

Nie zdążyłem na pociąg, którym pojechałem

W taki upał nie powinno się jeździć. W taki upał powinno się leżeć w cieniu, w wodzie ale nie tłuc na rowerze po drogach. Zdawałem sobie z tego sprawę i dlatego chciałem pojechać do Puław najkrótszą drogą startując dwie godziny przed świtem. To był dzień wyjątkowy. Wyjątkowy bo wolny od pracy i nie wiadomo kiedy będzie taki kolejny. Dlatego pojechałem nawet mimo zaspania. Zależało mi. Dawno nie jechałem daleko. Dawno nie jechałem na cały dzień. Nie trenowałem ponad miesiąc, bo nie można za trening uznać wyskoków na godzinę. Także nie pisałem o wyjazdach, a był też jeden na blisko 300 km z jazdą nocną. Mam nadzieję, że znów będę mógł pisać o wyjazdach. Że znów będę mógł jeździć. Brakuje mi tego…

Zamiast przed świtem ruszyłem już po wschodzie słońca. Nie miało sensu jechać drogą 801. Na niej już było za dużo samochodów. Nie byłoby to przyjemne nic a nic. Najpierw więc przejechałem na drugą stronę Wisły.

IMG_7435

IMG_7436

Droga do Góry Kalwarii gdzie znów miałem przekroczyć Wisłę była już znajoma ale też pełna rowerzystów na szosówkach – trenowali zanim dzień wstanie na grilla. Liczyłem na spotkanie z dzikami, niestety było już za późno. Pozostały tylko „spostrzeżenia”:

IMG_7438 IMG_7439 IMG_7442

Mijając samotnych szosowców i całe ich grupy dojechałem do Góry Kalwarii. Nie lubię przejeżdżać przez tamtejszy most. Jest ciasno zwłaszcza gdy jadą niemal same ciężarówki. Zapomniałem o stromym zjeździe w samej Górze Kalwarii po „kocich łbach”. Zdarzało mi się już ślizgać na bruku i okrąglakach. Tym razem jednak poszło spokojnie. Widocznie Marathony Schwalbe radzą sobie z tym lepiej niż kiedyś używane przeze mnie opony ale uraz został. Na moście oczywiście sznur ciężarówek, za mną, bo kierowcy woleli zachować odstęp i nie jechali „na styk”. Zaraz za mostem zjazd i już spokojnie mogłem jechać do Osiecka.

Osiecka nie miałem w planie. Wiedziałem jednak, że poradzę sobie z dalszą jazdą. Zanim dojechałem do Osiecka musiałem przejechać przez Pogorzel. Podczas jednej z wizyt w Osiecku wyskoczyłem pod Pogorzel zainteresowany zaznaczonym na mapie cmentarzem. Na miejscu dowiedziałem się, że jest to cmentarz mariawicki (podobnie jak w Markuszowie). Nie jechałem wtedy dalej. Teraz mogłem zobaczyć mariawicki kościół. Ogrodzony. Plac kościelny zarośnięty. Ciekawe, że na żywo wygląda na miniaturę świątyni…

Dalsza droga to improwizacja. Chodziło mi o omijanie dróg na których jest większy ruch. Podstawowe założenie to mój cień z tyłu lub z prawej strony. Przy takich ograniczeniach najpierw dojechałem do miejscowości Lipiny znajdującej się na jednym z końców świata (kilka domów zamieszkałych i koniec drogi utwardzonej).

IMG_7443

Ostatecznie w Natolinie zjechałem w drogę bez asfaltu i dojechałem do Woli Władysławowskiej i Uśniaków. Gdy droga asfaltowa skończyła się pętlą pojechałem drogą gruntową na której widziałem wiele śladów opon rowerowych. Nie udawało się cały czas jechać ale to prawdopodobnie wynik obecnej aury. Spodziewałem się, że w końcu dojadę do którejś z głównych dróg. Liczyłem na to, że będzie to droga krajowa łącząca Wilgę z Garwolinem. Piszę „liczyłem”, „spodziewałem się” ponieważ z premedytacją nie sprawdzałem map, a na tych drogach nigdy jeszcze moje koła się nie toczyły. Gdy w Stoczku dojechałem do „krajówki” to tylko po to, żeby zaraz z niej zjechać. Zjechać na kolejną nieznaną drogę.

Wilkowyja, Zakącie, Izdebnik, Budel. Nie zjechałem Do Izdebna. I to był mój błąd. Chciałem dojechać do Łaskarzewa i dalej pojechać do Maciejowic. Ale moje wybory zaprowadziły mnie najpierw do Dąbrowy, gdzie zatrzymałem się przy cmentarzu wojennym…

IMG_7444

… później do Lipników, gdzie znów skończyły się drogi asfaltowe. Teraz już sięgnąłem do map i zawróciłem. To nie była droga przy której jest łaskarzewski cmentarz wojenny, więc go nie odwiedziłem. Odwiedziłem za to cmentarz wojenny w Poliku (cmentarz w Pogorzeli był za daleko od głównej szosy i dojazd był do niego zbyt piaszczysty). Cmentarz w Poliku od lat się nie zmienia. I chyba to dobrze.

IMG_7450

W Maciejowicach zapolowałem na bułkę z kapustą. Kilka lat temu kupiłem jedną w sklepie i przez lata nie mogłem ponownie na nie trafić. A chciałem. Są to takie trochę tylko gorsze kazimierskie kulebiaki. Zrobiłem obchód sklepów i odnalazłem poszukiwane bułki w cukierni przy rynku. Musiałem coś zjeść. Już było późno. Od śniadania minęło wiele godzin. Z Maciejowic miałem jeszcze 50 km do Puław. Pod jednym jednak warunkiem – że nie zjadę gdzieś w bok, a zjechałem. Zachciało mi się zobaczyć cmentarz wojenny w Paprotni. Pisano do mnie, że został uprzątnięty. Zobaczyłem. I szkoda mi się zrobiło, że zniknął stary przewrócony, spróchniały krzyż. Ale nie ma też dziur. Jest łatwiejszy dostęp i PTTK w Otwocku zamieściło małe tabliczki informacyjne.

IMG_7454

Termometr pokazywał 37 stopni. W cieniu temperatura spadała ale nigdy do końca więc nie wiem jaka była rzeczywista temperatura w cieniu.  Postój w słońcu to wzrost wskazań termometru o 10 stopni. Koszmar. Kończyły mi się napoje. Kończyła mi się woda którą co jakiś czas się polewałem. W Dęblinie po Bramą Lubelską tamtejszej twierdzy najechałem na miękki asfalt i już myślałem, że przebiłem gumę.

IMG_7459

Pozostało niewiele kilometrów ale sił pozostało jeszcze mniej. Zaraz też musiałem wracać. Na pociąg do Dęblina. Z nowymi płynami ale wcale nie z nowymi siłami. Już na starcie przy powrocie okazało się, że nie zdążę na najwcześniejszy pociąg. Ale były przecież jeszcze późniejsze. Tak mi się przynajmniej zdawało, że tak powinno być. A nie było. Na pierwszym przystanku dowiedziałem się, że nie jadę kolejnym pociągiem tylko pociągiem spóźnionym, tym na który nie zdążyłem. Jechał jakby poza planem. W nagrzanym składzie temperatura wynosiła 35,5 stopnia. Do Pilawy spadła o 2 stopnie. Pozaplanowość pociągu oznaczała postoje w drodze. Z głośników informowano o postoju trwającym 10 minut i w ten sposób chyba nawiązano do przedwojennej tradycji kolei. Tradycji dzięki której można było wg pociągów regulować zegarki. Do Warszawy pociąg dojechał z temperaturą wewnętrzną wynoszącą 31 stopni. Dwie godziny to za mało by się schłodził. To znaczy, że skład był przygotowany na utrzymanie temperatur dodatnich w zimie. Kolejnego dnia nie próbowałem nigdzie pojechać.

Zauważyłem, że dopiero po godzinie jazdy zacząłem się pocić. Przypomniałem sobie słowa pewnego lekarza w radio, że jeszcze nikt nie umarł z odwodnienia. To było w kontekście śmierci zawodnika po wypiciu wielu izotoników. I to musi być prawda. Gdybym umarł to przecież nie z odwodnienia tylko z przegrzania. W kulturze arabskiej czczono księżyc, słońce było zabójcą. Nadal nim jest.

Link do zapisu trasy w Endomondo

Vege – z książką na kolanach (3)

Od przeczytania książki minęło już trochę czasu. Sam nie wiem czy autor Bezkrwawej rewolucji zauważył coś o czym parokrotnie wspomniał. Nie wiem, ponieważ skupił się na samej idei i osobach ją propagujących. Dlatego pojawiły się takie postacie jak Gandhi i Hitler. Ale dla mnie ważniejsze było, że sformułowanie o diecie ubogich, czyli o diecie bezmięsnej pojawia się i nie zostaje rozwinięte w tym kierunku, który mnie interesował, tzn. w kierunku diety ubogich. Nie. Tutaj mówi się o mięsie jako produkcie luksusowym. Można i tak. W końcu to wybór autora. Nie chciał napisać książki o diecie tylko o ideologii, a wegetarianizm nie był dietą ubogich, którzy uczestniczyli w produkcji mięsa. Wegetarianizm był alternatywą dla bogatych. Sam Gandhi był zainfekowany ideą siły płynącej z jedzenia mięsa. Dopiero poznanie przez przyszłego Mahatmę europejskich wegetarian to zmieniło. Od nich przejął ideologię pożyczoną kiedyś z Indii.

Jenak warto pamiętać, że przez wieki na diecie jarskiej funkcjonowały społeczności wiejskie i nie wymarły. Dieta nie była ich wyborem tylko przeznaczeniem. Nie stać ich było na steki, przynajmniej jako danie powszednie. W wieku XIX jednocześnie z rewolucją przemysłową rozpoczęła się rewolucja dietetyczna – mięso produkowane przemysłowo stało się tańsze. Skutki znamy. Ale trzeba wciąż o nich przypominać.

 Przemówienie szefa CitiBanku

Należy też pamiętać o tym, że gospodarka w której funkcjonujemy opiera się na chorych konsumentach. To chorzy ludzie potrzebują wciąż nie tylko lekarstw ale też nowych przedmiotów by poczuć choć na chwilę zadowolenie. Ale tylko na chwilę. Zadowolony konsument na dłuższą metę nie nakręci gospodarki. Wciąż jesteśmy wystawieni na propagandę i manipulację prowadzoną w imię „rozwoju gospodarczego”.